Czas nie stoi w miejscu i mam wrażenie, że coraz bardziej zauważam jego bieg, nie tylko z powodu przewracanych częściej kartek w kalendarzu, ale też zmieniających się potrzeb życiowych. Gdyby jeszcze rok temu ktoś powiedział, że w mojej głowie zalęgnie się pomysł domku za miastem, popukałabym się w czółko i odesłała do wariatkowa. Że zacznę guglować kosmiczne hasła w rodzaju działka budowlana, deski tarasowe, elewacje domu, czy ogrzewanie kominkowe- no nigdy! never! Ale czas przyznać się przed samym sobą, że wiek 30+ ciągnie chyba za sobą potrzebę coraz większej stabilności i kotwiczenia na dłużej. Połączenie miłości do kombinowania z designem, tworzenia i udoskonalania idące w parze z powyższym, zrodziło myśl o małym domku, gdzieś z dala od miasta, a w pobliżu wody, najlepiej w dziczy, pośród lasów i zwierzyny. I coraz częściej przebąkujemy z mężem o poszukiwaniu odskoczni od miejskiego zgiełku, bo oboje uwielbiamy spędzać czas na łonie natury. Gdyby tak w Tatry było sto razy bliżej, już dawno gdzieś pomiędzy dolinami, choćbym miała ulepić ją z gliny i mchu, stałaby nasza mała chatyna, a my każdy wolny weekend uciekalibyśmy tam co tchu.
Tak, czy inaczej coraz śmielej zaczynam robić podejścia do mrożących krew w żyłach haseł typu kosztorys, wycena, siedlisko i śmielej puszczam wodze fantazji, myśląc jak mógłby wyglądać nasz mały 'niemiejski' domek... Ech, chyba potrzebuję jeszcze dwóch etatów i jakoś ogarnę to finansowo, a potem będzie już z górki! ☺
Zdjęcia przypięłam też na mojej tablicy pinterest: Simply beautiful: house!