POTEM HRABI

By Ola Lewczuk - 11/13/2014

Na początku był POTEM (nie mylić z totemem, chociaż z chaosem, który podobno zapoczątkował wszystko już bardziej). A potem był HRABI (tu nie sposób pomylić z czymkolwiek, no chyba, że komuś, tak jak mnie nazwa kojarzy się z żukiem- no wiem! te moje dziwactwa...). 

Tu czuję się zobowiązana do małego wyjaśnienie tytułem wstępu, gdyż w dobie wszechobecnych zdjęć z rąsi, relacji z produkcji rozmemłanej owsianki i lustrzanych fotografii rajtuzów z torebką, wciąż czuję się nieswojo zarzucając Was prywatnymi zdjęciami. Bo przecież nie ja, a piękne rzeczy, są bohaterami tej strony. Mimo to kilka lat blogowego życia spowodowało, że w tym miejscu dzielę się z Wami mniejszymi i większymi radościami, jakie mnie spotykają. A spotkanie żeńskiej legendy sceny kabaretowej w osobie Joanny Kołaczkowskiej oraz męskiego protoplastusia specyficznej formy żartu - Dariusza Kamysa, to jest zdecydowanie wydarzenie na miarę emocjonalnego trzęsienia ziemi!


Jako typowy przedstawiciel pokolenia, którego bruzdy mózgowe nabierały odpowiedniego kształtu i barw w ciekawych latach 80-tych, pewnego jesiennego dnia pierwszy raz w życiu zetknęłam się z Bajkami dla potłuczonych. Już wtedy nazwisko Gałczyński nie było mi zupełnie obce, chociażby dzięki moim Rodzicom, którzy każdego lata pakowali nas do auta, wraz z psem, namiotem ważącym sześć ton i kuchenką gazową i przemierzali razem z nami Polskę, pokazując ciekawe miejsca po drodze (tu nawiązuję do Leśniczówki Pranie i Muzeum Gałczyńskiego, w którym po raz pierwszy usłyszałam o Zielonej Gęsi). Jednak dopiero Teatrzyk Zielona Gęś w wykonaniu Władysława Sikory, Joanny Kołaczkowskiej, Mirosława Gancarza, Leszka Jenka, Dariusza Kamysa i Pianisty Adama Pernala, zaszczepił we mnie absurdalne i czasem groteskowe poczucie humoru! Skecze i piosenki o Laurze i Filonie, Gżegżółce i Kominku brzmią mi gdzieś jeszcze z tyłu głowy do dnia dzisiejszego i kiedy tylko zobaczyłam, że Białystok odwiedza kabaret Hrabi, ani przez sekundę nie wahałam się z zakupem biletów! Radość ze spotkania na żywo Joanny Kołaczkowskiej jest nie do opisania. Nie jestem fanem autografów, nie pstrykam zdjęć napotkanym sławom, ani też nie traktuję ich jak chodzących pomników (nie żeby umniejszać ich dokonaniom, abe-solutnie! jestem po prostu wyznawcą teorii, że ci Znani to nie eksponaty w muzeum i nie zwierzęta w zoo, żeby w prywatnych okolicznościach rzucać się na nich z aparatami i długopisami). Jednak Joanna Kołaczkowska to jedna z dwóch wielkich OSOBOWOŚCI, które spotkane na żywo ośmieliłabym się prosić o uściśnięcie dłoni. I to właśnie zdarzyło się wczoraj, czym z niewymowną radością się z Wami dzielę. Cóż. Janusz Gajos będzie musiał poczekać jeszcze na swój post.

"Tak, że o."


  • Share:

You Might Also Like

6 komentarzy

  1. Cóż powiem.... dobry kabaret nie jest zły, ale dobry Potem i Hrabi to prawie klasyka tego pokolenia (Potem jako pierwszy niepolityczny za co szacun do dziś)
    Uwielbiam dobry kabaret..... co ja mówię uwielbiam kabaret.....

    Z Twojego opisu wynika, że nasze bruzdy mózgowe kształtowały się w podobnym okresie :) choć mam wrażenie, że moje nieco wcześniej.... ale estetycznie/duchowo/emocjonalnie to chyba o to samo chodzi :)

    Miło się Ciebie czyta, ale gdzie zdjĘcie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie dramat! Zginęły zdjęcia z połowy bloga! Nie mam pojęcia co się dzieje????

      Usuń
  2. uwielbialam Potem teraz Hrabi a najbardziej ja;-)

    widze ze zdjecia wrocily.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciły odzyskane na siłę z komputera, ale niestety z wirtualnych dysków już nie :( Dramat i rozpacz....

      Usuń